Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/146

Ta strona została przepisana.

się damy ognistej na ruinach zamku Dundonald.
Naturalnie, sprawiedliwość nie mogła się zadowolnić takiemi dowodzeniami. Nie można wątpić, że jakieś fizyczne zjawisko ukazało się na ruinach; czy to zaś był przypadek, czy też niechęć i złośliwość ludzka? o tem chciał się urzędnik przekonać.
Wyraz „złośliwość”, nie powinien nas zdziwić. Nie trzeba sięgać daleko w historji Wielkiej Brytanji, by się o tem przekonać. Wielu korsarzy nadbrzeżnych uprawiało rzemiosło przyciągania okrętów do brzegów, by się dzielić potem jego szczątkami. Statek, sprowadzony był umyślnie z drogi za pomocą zapalonego krzaka żywicznego, wśród nocy, w jakieś ciasne przejście, skąd się wydobyć nie mógł. Niekiedy znowuż zapalano pochodnię, przywiązaną do rogów byka i puszczano bydlę, które wystraszone biegło jak szalone wzdłuż wybrzeża tu i tam, zmylając drogę, wyznaczoną dla okrętów.
Skutkiem tych manipulacji, następowało niezawodnie rozbicie jakiegoś statku, z czego rozbójnicy korzystali. Trzeba było całej surowości praw i zajęcia się tą sprawę, aby nadużyciom kres położyć.