Pierwsza więc próba nie przyniosła żadnego rezultatu.
Było prawdopodobnem, że i następne pozostaną bezskuteczne.
Chodziło wistocie o dowiedzenie, w jaki sposób ogień mógł być zapalony na starej wieży, jakie żywioły służyły do utrzymania ognia i jakie pozostałości po nim znaleziono.
Na pierwsze pytanie, nie odnaleziono żadnej odpowiedzi, ani zapałki, ani kawałka papieru, któryby mógł służyć za podpałkę.
Na drugie pytanie odpowiedzi również nie było.
Ani traw wyschniętych, ani kawałków drzewa, które musiało się przecież palić obficie tej pamiętnej nocy.
Trzeciego pytania nie można było również rozwiązać. Brak wszelkiego popiołu, jakiegokolwiek śladu spalenizny, nie dozwolił nawet oznaczyć miejsca, w którem ognisko było roznieconem. Nie istniała nawet żadna zaczerniona plama, ani na ziemi, ani na skale. Czyż z tego wynikało, że ognisko mogło być trzymane ręką jakiegoś złoczyńcy? Było to nieprawdopodobne, ponieważ zdaniem świadków, płomień przedstawiał rozmiary olbrzymie, tak, że załoga okrętu „Motala” mogła go widzieć pośród mgły o kilka mil zdaleka.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/148
Ta strona została przepisana.