Jakób wszedł pod zrujnowany daszek, który pokrywał otwór od szybu. Zapuścił swój wzrok do środka.... Nic nie zobaczył. Nadstawił ucha, nic nie słyszał.
— A gdzież moja lampka! — Czyżby ją sprzątnięto?
Lampka, którą się Jakób posługiwał podczas swoich wycieczek do szybu, była zwykle składana do kącika, na przystanku najwyższej drabiny.
Lampka ta dzisiaj znikła.
— Oto pierwsze niepowodzenie! — rzekł do siebie, Jakób, który się zaczynał niepokoić.
Następnie bez wahania, pomimo zabobonów, rzucił się naprzód.
— Pójdę — mówił do siebie — choćby ciemniej było w tym szybie, niż w czeluściach piekła.
I zaczął powoli schodzić po długim szeregu drabin, prowadzących do ciemnego szybu.
Widocznie Jakób nic nie stracił ze swych dawnych przyzwyczajeń górnika i znał doskonale sztolnię Dochart, jeżeli się tak puszczał śmiało. Schodził co prawda bardzo ostrożnie.
Nogą próbował każdego szczebla drabiny, gdyż niektóre z nich były nadgniłe. Każde złe stąpnięcie mogło spowodować upadek śmiertelny
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/152
Ta strona została przepisana.