Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/153

Ta strona została przepisana.

z wysokości tysiąca pięciuset stóp. Jakób liczył też każdy przystanek pomiędzy jedną drabiną a drugą. Wiedział o tem, że ich było trzydzieści zanim się stawało na dnie szybu. Tam się dostawszy, mógł iść bezpiecznie dalej do mieszkania Fordów, zbudowanego, jak wiemy, przy końcu głównej galerji.
W ten sposób przybył na dwudziesty szósty przystanek, zaledwie dwieście stóp dzieliło go od dna.
Wyciągnął nogę, szukając pierwszego szczebla dwudziestej siódmej drabiny; ale daremnie nogą poruszał — nie znalazł punktu oparcia.
Ukląkł na przystanku i ręką począł szukać drabiny....
Napróżno!
Widocznem było, że dwudziesta siódma drabina nie znajdowała się na swojem miejscu, a zatem, że ją ktoś zabrał.
— Chyba stary Nick tędy przechodził! — pomyślał Jakób i ciarki go przeszły.
Stał z założonemi na piersiach rękami, usiłując przeniknąć wzrokiem ciemności i czekał. Przyszło mu do głowy, że ponieważ on nie mógł zejść, to i tamci z dołu wejść na górę nie mogli. W istocie, nie istniała żadna inna komunikacja pomiędzy zewnętrznym światem, a głębinami kopalni. Jeżeli to odjęcie drabin nastąpiło