— Czy pan sądzisz — zapytał Jakób — że inżynier James Starr mógł mieć jakiś interes w spaleniu tych drabin i przerwaniu wszelkiej komunikacji ze światem?
— Bynajmniej — odpowiedział pan W. Elphiston i zamyślił się głęboko. Dalej mój chłopcze, do folwarku Fordów! Tam się prawdy dowiemy!
Jakób wstrząsnął głową, jakby o tem wątpił. Ale, biorąc lampkę z rąk jednego z ajentów, poszedł szybko naprzód przez główną galerję sztolni Dochart.
Wszyscy poszli za nim.
W kwadrans potem, pan W. Elphiston i jego towarzysze dosięgli zagłębienia, w którego kącie znajdowało się mieszkanie, zwane przez Szymona Ford „folwarkiem”. Nie było światła w oknach.
Jakób Ryan rzucił się do drzwi i otworzył je.
Mieszkanie było puste.
Zwiedzono wszystkie pokoje. Ani śladu jakiegobądź gwałtu lub zbrodni. Wszystko było w porządku, jakby stara Magdalena wyszła przed chwilą. Zapasy żywności były nawet obfite i mogły jeszcze wystarczyć na dni kilka dla całej rodziny.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/157
Ta strona została przepisana.