Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Pan W. Elphiston, Jakób Ryan, i ajenci zajęli się ratowaniem inżyniera i jego towarzyszy, podając im do ust kilka kropel wzmacniającego napoju.
Udało się ich ocudzić od razu. Ci nieszczęśliwi, zamknięci od dziesięciu dni w nowej Aberfoyle umierali z głodu.
A jeżeli dotąd znajdowali się jeszcze przy życiu, jak to później James Starr opowiedział panu W. Elphiston, to tylko dzięki jakiejś opatrznościowej dłoni, która im po trzykroć przynosiła bułkę chleba i dzbanek wody! Niezawodnie ta istota, która im w ten sposób ratowała życie, nie mogła zrobić dla nich nic więcej.
Pan W. Elphiston zapytywał teraz siebie, czy to nie była dłoń tego niepochwytnego ognika, który ich obecnie przyciągnął do miejsca, gdzie ci nieszczęśliwi przebywali.
Bądź co bądź, inżynier, Magdalena, Szymon i Henryk Ford byli uratowani. Odprowadzono ich na folwark, przechodząc przez wąskie przejście, które im wskazała istota z pochodnią.
James Starr i jego towarzysze nie mogli odnaleść otworu do galerji, wydrążonego za pomocą dynamitu, ponieważ tenże został starannie zatkany odłamami skał, a w tych głębo-