Jasne światło zapełniało te miejsca, a mnóstwo kul elektrycznych zastępowało kulę słoneczną. Uwieszone u szczytu sklepień, pozaczepiane do słupów naturalnych, a podniecane nieustannemi prądami, których dostarczały maszyny elektro-magnetyczne, lampy w postaci słońc i gwiazd — oświetlały dostatecznie podziemia. Gdy nastawała godzina spoczynku, jedno poruszenie odpowiedniego druta, zamieniało dzień na noc w całej kopalni.
Wszystkie te aparaty, większe i mniejsze, działały w zupełnej próżni, to jest, że światło ich nie łączyło się bynajmniej z powietrzem atmosferycznem. W razie więc, gdyby nawet to powietrze nasycone było węglowodorem, w ilości dostatecznej do sprowadzenia wybuchu, nie trzeba się było tego obawiać. To też używano elektryczności na wszystkie potrzeby życia przemysłowego i domowego, tak po domach w Coal-city, jak i po galerjach, eksploatowanych w nowej Aberfoyle.
Należy przedewszystkiem zaznaczyć, że przewidywania inżyniera Jamesa Starr, co do eksploatacji nowej kopalni, nie były płonne. Bogactwo żył węglowych okazało się nieobliczone. Na zachodniej stronie, o ćwierć mili od Coal-city, uderzono oskardem w pierwsze żyły kopalni.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/168
Ta strona została przepisana.