Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/177

Ta strona została przepisana.

wej Aberfoyle, nie powtórzyły się już od tego czasu.
Tak rzeczy stały w tej dziwnej okoIicy.
Nie trzeba sądzić, żeby życie w Coal-city ogołocone było ze wszystkich przyjemności i radości życia zewnętrznego, i żeby ta ludność kilkotysiączna wiodła żywot monotonny.
Bynajmniej.
Mieszkańcy nowej Aberfoyle, mając wspólne interesy, wspólne gusty, jednakie zasoby majątkowe, tworzyli prawie jedną wielką rodzinę. Znano się dobrze, spotykano się ciągle i nie dbano o szukanie rozrywek na zewnątrz.
Zresztą w niedzielę urządzano wspólne wycieczki po kopalni, po stawach i jeziorach, co miało urok niesłychany.
Często dawał się słyszeć dźwięk dudy góralskiej nad brzegami jeziora Malcolm. Szkoci przybywali spiesznie i puszczano się w tany, a Jakób Ryan przyodziany w kostjum góralski, bywał tego dnia królem zabawy.
Z tego wszystkiego wypadało, jak mówił Szymon Ford, że Coal-city mogło rywalizować ze stolicą Szkocji, z tem miastem, podległem wszystkim kaprysom zimy, upałom i nieprzyje-