Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Czy masz jakiekolwiek wskazówki w tym względzie?
— Być może — odrzekł Henryk.
Posłuchaj mnie Jakóbie. W stronie zachodniej kopalni nowej-Aberfoyle, pod tem sklepieniem, które podtrzymuje jezioro Lomond, znajduje się studnia, czy szyb naturalny, który wchodzi prostopadle aż do samego wnętrza pokładów. Tydzień temu chciałem zbadać tę głębię. W chwili, gdym sondę zapuszczał i schylony stałem nad otworem szybu, uczułem powiew poruszonego wewnątrz powietrza, jakby od silnych uderzeń skrzydeł.
— Zapewne jakiś ptak się dostał do niższych galerji kopalni, zauważył Jakób.
— To jeszcze nie wszystko Jakóbie — mówił dalej Henryk. — Dziś rano znowu powróciłem do tego szybu, i nadsłuchując dobrze, zdawało mi się, że słyszę jęki...
— Jęki! — krzyknął Jakób. — Mylisz się zapewne Henryku! Był to przewiew wiatru.., albo też może jaki chochlik...
— Jutro Jakóbie — rzekł Henryk —będę wiedział czego się trzymać.
— Jutro? — zapytał Jakób, patrząc trwożnie na swego towarzysza.
— Tak jest, jutro zejdę do tej otchłani.
— Henryku! Ty kusisz Boga samego!