ników jego brygady przybyli wraz z Henrykiem do tajemniczego, a podejrzanego szybu.
Henryk nic nie mówił o swoim projekcie ani do Jamesa Starr, ani do starego nadsztygara. Ze swej strony Jakób był tyle dyskretnym, że również nic nie mówił. Inni górnicy, widząc gotującą się wyprawę, przypuszczali, że chodzi o zwyczajne zbadanie pokładu w danym kierunku.
Henryk miał przy sobie sznur długi na dwieście stóp. Sznur ten nie był gruby ale wypróbowanej trwałości. Ponieważ miano go spuszczać i wyciągać, przeto chodziło tylko o to, by go sznur mógł unieść. Na dany znak miano go wyciągnąć natychmiast z podziemia.
Szyb był dosyć szeroki, miał bowiem dwanaście stóp średnicy przy otworze. Założono grubą belkę przez sam środek otworu, w rodzaju kładki w taki sposób, żeby sznur, ześlizgując się po jednym z boków belki, utrzymywał się przy osi szybu. Było to niezbędnem, bo inaczej przy spuszczaniu Henryk mógłby zostać potłuczonym o ściany boczne.
Henryk był gotów.
— Czy trwasz w zamiarze zbadania tej przepaści — zapytał go Jakób.
— Naturalnie! — odrzekł Henryk.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/187
Ta strona została przepisana.