Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/217

Ta strona została przepisana.

ny ani o mnie, ani o innych. Ale otóż drabina się porusza, muszę schodzić i...
— Czekaj, Jakóbie — odrzekł Henryk, wstrzymując towarzysza, który już jedną nogą zeszedł na ruchomą drabinę.
— Henryku! bój się Boga — zawołał Jakób ze śmiechem — czy chcesz mnie rozćwiartować!
— Słuchaj uważnie Jakóbie — rzekł Henryk — bo ja zupełnie serjo mówię.
— Słucham więc do następnego poruszenia, ale nie dłużej!
— Jakóbie — rzekł Henryk — nie taję się z tem, że kocham Nellę. Pragnę się z nią ożenić.
— A więc?
— Ale taką, jaką jest dzisiaj, nie mógłbym zaślubić.
— Co to znaczy Henryku?
— To znaczy, że Nella nigdy nie wyszła z tych podziemi, gdzie się prawdopodobnie urodziła. Nie wie, i nie zna nic po za kopalnią. Wszystkiego się musi uczyć oczami, a może i sercem. Kto wie, jakie będą jej myśli, gdy ją nowe opanują wrażenia! Niema w niej jeszcze nic ziemskiego i, zdaje mi się, że byłoby nikczemnem zmuszać ją do jakiegokolwiek postanowienia, zanim pozna inne życie niż w kopalni. Pojmujesz mnie Jakóbie?