Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Henryk trochę zaniepokojony, zapytywał siebie, czy mu się NelIa nie odmieni przy pierwszej styczności ze światem zewnętrznym.
Co do Jakóba, ten był wesół jak szczygieł, który wylatuje z gniazda, ogrzanego pierwszemi promieniami słońca.
Miał nadzieję, że jego wesołość udzieli się łatwo towarzyszom podróży. Chciał im w ten sposób odwdzięczyć się za to, że go z sobą zabierają.
Nella była milczącą i zamyśloną.
James Starr zadecydował bardzo słusznie, że wyjadą wieczorem.
Trzeba było bowiem, by dziewczę przeszło stopniowo z ciemności nocy do światła dziennego. Można to było osiągnąć w ten sposób jedynie, przypatrując się od północy do południa wszystkim kolejnym zmianom cieni i świateł, do których jej wzrok miał po trochu przywyknąć.
W chwili opuszczania folwarku, Nella, ująwszy Henryka za rękę, zapytała:
— Henryku, czyż to konieczne, żebym wychodziła z naszej kopalni, choćby na parę dni?
— Tak jest, Nello — odrzekł młody człowiek — konieczne dla ciebie i dla mnie!