Nella patrzała na sylwetkę wielkich drzew, któremi wiatr w cieniu kołysał. Wzięłaby je chętnie za olbrzymów, machających rękami. Szum wiatru w ciszy nocnej, brzęk owadów, woń ziół nadbrzeżnych, wszystko to napawało ją wrażeniami nowemi, nie mającemi się nigdy zatrzeć. Nella zadająca z początku pytania, teraz milczała, a towarzysze jej, nieprzerywali tego milczenia.
Nie chcieli oni wywierać wpływu na wrażliwą wyobraźnię dziewczęcia.
O godzinie w pół do dwunastej doszli do wybrzeża północnego zatoki Forth.
Tam czekała na nich łódka, zamówiona wcześniej przez Jamesa Starr. Miała ona ich dowieść w kilka godzin do portu edymburgskiego.
Nella ujrzała wodę przejrzystą, która podpływała jej pod nogi siłą przypływu. Miljony gwiazd błyszczących odbijało się w niej.
Czy to jezioro? — spytała.
— Nie — odrzekł Henryk — to wielka zatoka o bieżącej wodzie, to ujście rzeki i odnoga morska. Weź trochę tej wody na dłoń twoją Nello. Zobaczysz, że nie jest tak słodką, jak w jeziorze Malkolm.
Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/230
Ta strona została przepisana.