Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Nella schyliła się, umaczała rękę poniosła ją do ust.
— To woda słona — rzekła.
— Tak — odparł Henryk — morze przypływa i dochodzi aż dotąd. Trzy części naszej kuli ziemskiej pokryte są tą słoną wodą, którą skosztowałaś.
— A jeżeli woda rzeczna jest tą samą morską, zamienioną w chmury i spływającą z deszczem na ziemię, dla czegóż nie jest słoną? — zapytało dziewczę.
— Bo sól z niej wyparowała — odrzekł inżynier. Chmury się utworzyły z tych par wodnych i pod postacią deszczu spływają napowrót do morza.
— Henryku, Henryku! — zawołała Nella — patrz, tam jakieś światło czerwone oświeca widnokręg? Czy to las się pali?
I wskazywała punkt na niebie wśród mgły rozjaśnionej na wschodzie.
— Nie, Nello odpowiedział Henryk. — To księżyc wschodzi.
— Tak jest! — zawołał ]akób! Księżyc, przepyszna taca srebrna, którą geniusze niebios obracają na firmamencie i na którą splywa cała powódź gwiaździstej monety.
— Ho, ho! ]akóbie — zawołał inżynier — nie