Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/234

Ta strona została przepisana.

brzegach, szemrały wzdłuż drogi. Było to czarujące!
Oczy Nelly przymknęły się bezwiednie. Rodzaj odrętwienia uczuła na chwilę. Głowa jej zwisła na piersiach Henryka i dziewczę zasnęło spokojnie.
Henryk chciał ją zbudzić, by nie straciła nic z tych piękności nocy!
— Daj jej pokój mój chłopcze — rzekł inżynier, niech się wyśpi. Dwie godziny spoczynku przygotują ją lepiej do wrażeń, jakie ma otrzymać we dnie.
O drugiej po północy łódka przybiła do przystani Granton. Nella zbudziła się skoro tylko uderzono o ląd stały.
— Spałam? — zapytała.
— Nie, moje dziecko — odrzekł James Starr. Tylko ci się śniło, żeś spała.
Noc była bardzo jasna. Księżyc na połowie drogi od widnokręgu do zenitu roztaczał swe promienie po wszystkie strony nieba.
Mały port Granton zawierał zaledwie dwie czy trzy łodzie rybackie, poruszane lekko falami zatoki. Wiatr ustawał przed nadejściem dnia. Powietrze, oczyszczone z mgły, zapowiadało jeden z tych cudownych dni sierpniowych, które bliskość morza jeszcze piękniejszemi czyni. Dziewczę mogło teraz podziwiać widok morza, łączą-