Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/235

Ta strona została przepisana.

cego się z niebem u samego widnokręgu. Wzrok ginąć się zdawał w przestworzu, ale jej oczy nie odczuwały tego dziwnego wrażenia, które daje ocean, gdy światło przedłuża jego granice do nieskończoności.
Henryk ujął Nellę za rękę i poszli poprzedzeni przez Jamesa Starr i Jakóba Ryan przez puste ulice miasta. To przedmieście stolicy, to nagromadzenie posępnych domów, przypominało Nelly Coal-city, z tą tylko różnicą, że tu sklepienie było wyższe i błyszczało promiennemi gwiazdami. Szła lekkim krokiem, a Henryk nie potrzebował zwalniać swego, żeby jej nie zmęczyć.
— Nie czujesz utrudzenia? — zapytał jej po półgodzinnym pochodzie.
— Nie — odrzekła. — Nogi moje zdają się nie dotykać ziemi. To niebo tak mi się wydaje wysoko umieszczone w górze, że mam chęć wzlecenia, jakbym skrzydła miała.
— Wstrzymaj że ją Henryku! — zawołał Jakób Ryan. — Cóż byśmy robili bez naszej małej Nelly! I ja to samo czuję, ile razy przez czas dłuższy nie wychodzę z kopalni.
— To dlatego — rzekł James Starr, że odczuwamy ciśnienie sklepienia łupkowego, które nakrywa Coal-City! Zdaje nam się potem, że firmament jest głęboką otchłanią, w którą bie-