Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/254

Ta strona została przepisana.

stosy kamieni byłyby się zamieniły w pagórki. W istocie, w tej krainie wszystko się składa na rozwój naturalnej poezji, wrodzonej sercu górali. Wyobraźnia jest nieustannie podniecona przez te cuda, i gdyby grecy zamieszkiwali płaszczyzny, nigdyby nie wymyślili starożytnej mitologji.
Wśród tej i wielu innych rozmów, powóz się toczył po wąskiej dolinie, która się nadawała do popisów gimnastycznych lub choreograficznych ogników i chochlików wielkiej wróżki Meg Mérillies. Po lewej stronie pozostawiono małe jezioro Arklet i ukazała się droga, o stoku prostopadłym, która prowadziła do oberży Stronachlakar, nad brzegiem jeziora Katrine. Tam, przed małą przystanią wyłożoną drzewem, kołysał się umocowany parowiec, który nosił nazwę Rob-Roy’a. Podróżni nasi zaraz się na nim umieścili, bo miał odbijać od brzegu.
Jezioro Katrine ciągnie się zaledwie na dziesięć mil długości, a szerokość jego nie przechodzi dwóch mil. Pierwsze pagórki wybrzeża są nacechowane charakterem odrębnym.
— Otóż mamy jezioro — rzekł James Starr — które słusznie porównano do długiego węgorza! Twierdzą, że nigdy nie marznie. Nic o tem nie wiem, ale nie trzeba zapominać, że służyło za widownię, w której ukazywały się damy jeziora.