Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Krzyk ten usłyszano w całym domu i niebawem przybiegli Magdalena, Szymon i Henryk.
Nella była bladą jak śmierć, twarz miała zmienioną, rysy nacechowane trwogą bezmierną. Nie mogła mówić, oczy jej tylko nieruchomo wpatrzone były we drzwi domu, które przed chwilą otworzyła. Dłoń jej zaciśnięta wskazywała słowa wypisane na nich w nocy i których widok ją przerażał:

„Szymonie Ford, wykradłeś mi ostatnią żyłę z naszych starych kopalni! Henryk, twój syn, wykradł mi Nellę! Biada wam! biada wszystkim! biada całej nowej Aberfoyle.”

Silfax.

— Silfax! — krzyknęli razem Szymonowie.
— Któż to jest? — zapytał Henryk, którego oczy śledziły uważnie wyraz twarzy rodziców i narzeczonej.
— Silfax! — powtórzyła Nella z rozpaczą, — Silfax!
I cała jej istota drżała przy wymawianiu tego imienia, aż Magdalena zdjęta litością zabrała ją z sobą do pokoju.
James Starr przybiegł natychmiast. Odczytawszy kilkakrotnie groźne wyrazy na drzwiach wypisane, powiedział: