Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/291

Ta strona została przepisana.

Co prawda, nikt wewnątrz kopalni nie troszczył się o zmiany atmosferyczne, zapowiadane na zewnątrz.
Wszyscy przywdziali na tę uroczystość najpiękniejsze stroje.
Magdalena włożyła kostjum, przypominający dawne czasy. Na głowie miała przybranie starych matron szkockich, zwane „toy”, a na plecach powiewała „rokelay”, rodzaj mantyli w kraty, którą szkotki noszą z pewną elegancją.
Nella postanowiła nie dać poznać nikomu po sobie niepokoju. Wstrzymywała bicie serca, przygłuszała w niem tajemne obawy, okazując wobec wszystkich twarz pogodną i skupioną.
Odzianą była skromnie, a prostota jej stroju, którą wolała od najbogatszych kostjumów, dodawała wdzięku jej postaci. Za całą ozdobę przypięła do głowy „snood”, kokardę z wstążki różnokolorowej, które kładą zwykle młode kaledonki.
Szymon Ford miał na sobie surdut, który byłby przywdział chętnie sam czcigodny Nichol Jarvie, Walter Scotta.
Wszyscy udali się do kaplicy św. Idziego, nader suto przybranej.
U stropów Coal-city lampy elektryczne, ożywione silniejszemi prądami, błyszczały jak niezmierzone słońca.