Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/019

Ta strona została przepisana.

wienie musiało być dość znaczne. Na szczęście w tym przedziale nie było kotłów od machiny, bo ogień byłby zalany bezzwłocznie.
Kapitan Anderson kazał jednemu z majtków nurkować dla rozpoznania uszkodzenia; w chwilę potem dowiedziano się, że w zewnętrznym spodzie okrętu jest dziura na dwa metry szeroka. Takiego otworu nie można było zatkać naprędce; parowiec przeto z kołami do połowy zanurzonemi, musiał dalszą odbywać drogę. Znajdował się on wtedy o trzysta mil od przylądka Clear, a po trzech dniach opóźnienia żywo niepokojącego Liverpool, wpłynął nareszcie do portu kompanii.
Wtedy inżynierowie przystąpili do obejrzenia okrętu, i własnym nie wierzyli oczom. Na półtrzecia metra głęboko pod częścią statku nie zanurzając się, ujrzeli rozdarcie foremne w kształcie trójkąta równoramiennego; blacha żelazna tak czysto była przekrajana, jakby jakiem bardzo ostrem narzędziem, które przeszywszy blachę na cztery centymetry grubą, cofnęło się samo trudnym do zrozumienia ruchem wstecznym.
Takim był ten ostatni fakt, który do najwyższego stopnia zainteresował na nowo uwagę powszechną, i od tej rzeczywiście chwili wszystkie wypadki na morzu, nie mające wyraźnie oznaczonej przyczyny, szły na karb potwora. Fantastyczne to zwierzę musiało dźwigać odpowiedzialność za wszystkie rozbicia, których niestety liczba tak znaczną bywa, bo na trzy tysiące okrętów, o których zaginięciu corocznie podawaną jest wiadomość w Bureau–Veritas, liczba parowców i żaglowców uważanych za stracone, z powodu zupełnego braku wiadomości o nich, dochodzi do dwustu.