łem myślą pomiędzy ostatecznościami. Że było coś, to najmniejszej nie ulegało wątpliwości, a niewierni mogli palcem dotknąć rany okrętu.
Za mojem do Nowego-Yorku przybyciem, kwestya ta była w fazie największego rozgorączkowania. Przypuszczenia o wyspie pływającej, o skale niepochwyconej przez nieudolne umysły podtrzymywane, stanowczo odrzuconemi zostały. W rzeczy samej, jeśli ta skała we wnętrznościach swoich nie miała machiny, to jakże mogła przenosić się z miejsca na miejsce, i to z taką jeszcze szybkością nadzwyczajną?
Z tej samej przyczyny odrzucono myśl o jakimś pływającym szkielecie okrętu.
Pozostawały więc dwa tylko możliwe rozwiązania tej kwestyi, i z nich też powstały dwa różne stronnictwa; jedno utrzymujące że to był potwór siły kolosalnej — inne, że to była łódź podwodna o ogromnej sile
poruszającej.
Ostatnie przypuszczenie jakkolwiek prawdopodobne, nie zgadzało się z poszukiwaniami jakie robiono na obu półkulach. Trudno przypuszczać, aby jakiś prywatny człowiek miał na swe rozkazy taki przyrząd mechaniczny. Gdzie i kiedy kazałby go zbudować, i jakim sposobem budowanie to mógłby utrzymać w tajemnicy?
Tylko rząd jakiś mógłby posiadać podobną machinę niszczącą, a w tych nieszczęśliwych czasach kiedy geniusz człowieka wysila się na pomnożenie środków obrony, bardzo było do prawdy podobne, że państwo jakieś postarało się o taką ogromną machinę. Po chassepotach torpile (machiny piekielne wybuchające); po torpilach barany podmorskie (monitory); potem reakcya. Przynajmniej tak się spodziewam.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/021
Ta strona została przepisana.