aby go zaś pokrajać, trzeba go złowić, co już należy do naszego oszczepnika Ned-Land‘a, któremu dopomogą ludzie załogi wskazując go. A wskażą go dopiero wówczas, gdy go spotkamy — co już jest rzeczą wypadku.
Na los szczęścia.
Przez pewien czas nic się w podróży naszej me zdażyło godnego uwagi, lecz nadeszła okoliczność, która dała nam poznać, zadziwiającą zreczność Ned-Land’a, i nauczyła nas jaką, ufność w nim pokładać można.
Na otwartem morzu, na przeciwko wysp Malwińskich, fregata napotkała wielorybników amerykańskich, którzy nas upewnili, że nic nie wiedzą o narwalu.
Lecz jeden z nich, kapitan okrętu Monroe, wiedząc że Ned-Land znajduje się na pokładzie naszego statku, prosił go o pomoc do złowienia wieloryba, którego spostrzegano zdaleka. Kapitan Farragut pragnąc dać oszczepnikowi sposobność do okazania swej sprawności, pozwolił mu iść na pokład Monroe. Przypadek tak dobrze posłużył naszemu Kanadyjczykowi, że zamiast jednego wieloryba, w dwóch wbił oszczep — jednemu w samo serce, a drugiemu w bok, dopędziwszy go po kilku minutach pogoni.
Doprawdy, jeśli nasz potwór dostanie się kiedy pod harpun Ned-Land‘a, to nie ręczę za jego całość.