— Jeśli będzie w humorze słuchania cię, mości Landzie — wtrącił tonem powątpiewania.
— Niech ja się tylko zbliżę do niego na cztery długości harpuna — odparł Kanadyjczyk — a musi mnie słuchać!
— Lecz abyś się zbliżył — rzekł dowódzca — to trzebaby ci dać łódź wielorybniczą?
— Bezwątpienia kapitanie.
— A to byłoby narażać życie moich ludzi…
— I moje! — krótko dodał oszczepnik.
Około drugiej godziny rano, znowu ukazał się blask silny w odległości pięciu mil pod wiatr od fregaty. Pomimo takiej odległości, pomimo szmeru wiatru i morza, słychać było wyraźnie ogromne uderzenia ogona i silny oddech zwierzęcia. Zdawało się, że gdy narwal wychylał się na powierzchnię dla odetchnięcia, powietrze wpadało do jego płuc, jak para w przestronnych maszynach o sile dwóch tysięcy koni.
— Hm! — pomyślałem sobie — piękny mi wieloryb co posiada silę pułku kawaleryi.
Czuwano bezustannie aż do dnia, i sposobiono się do walki. Wszystkie narzędzia i przyrządy do łowów wydobyto i rozłożono. Porucznik kazał nabić moździerzyki, wyrzucające harpun na odległość mili, i długie kartacznice z kulami pękającemi, które zadają śmiertelne rany. Ned-Land przysposobił tylko swój harpun, broń straszną, w jego ręku.
O szóstej świtać poczęło, i wraz z pierwszym brzaskiem zorzy zniknęło światło elektryczne narwala. O siódmej było już całkiem widno, lecz mgła poranna bardzo gęsta, zaciemniała widnokrąg i najlepsze lunety
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/057
Ta strona została przepisana.