nic nie pomogły. Ztąd ogólny gniew i niezadowolenie.
Ja przysiadłem się do steru; kilku oficerów wdrapało się na wierzchołki masztów.
O ósmej mgła opadła na fale. Widnokrąg oczyścił się i rozwidnił. I znowu jak dnia poprzedzającego, nagle rozległ się głos Ned-Land’a.
— Jest, oto tam… z lewego boku od tyłu okrętu! — wołał oszczepnik.
W szystkie oczy zwróciły się w punkt wskazany.
W odległości półtorej mili od fregaty, długie ciało czarniawe wystawało na wysokość jednego metra po nad fale. Ogon jego poruszał się z nadzwyczajną gwałtownością. Nigdy jeszcze nie widziano wody morskiej tak silnie rozbijanej. Ogromna bruzda świetnej białości znaczyła pochód zwierzęcia, i zakreślała linię krzywą przedłużoną.
Fregata zbliżyła się do wieloryba. Mogłem mu się doskonale przypatrzeć. Raporta okrętów Shannon i Helvetia przesadziły nieco jego rozmiary; liczyłem, że długość jego nie mogła wynosić więcej nad dwieście pięćdziesiąt stóp. Co do jego grubości, trudno było ją oznaczyć, lecz w ogóle zwierzę wydało mi się bardzo proporcyonalnie zbudowane.
Gdym się przypatrywał temu dziwnemu stworzeniu, wyrzuciło ono ze swych nozdrzy dwa wielkie strumienie pary i wody na wysokość czterdziestu metrów, co mnie już stanowczo upewniło o sposobie jego oddychania. Wniosłem więc z tego, że zwierzę to należało do działu kręgowych, do klasy ssących, do gromady rybokształtnych, do rzędu wielorybów, do familii… Tu nie mogłem jeszcze nie wyrzec. Rząd wielorybów
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/058
Ta strona została przepisana.