Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/063

Ta strona została przepisana.

— Masz pan słuszność zupełną! — odpowiedziałem.
Można się było spodziewać, że zwierzęciu sil zabraknie prędzej niż maszynie parowej. Ale tak nie było. Godziny upływały, a na niem ani znać było zmęczenia.
Na pochwalę Abrahama Lincoln’a przyznać potrzeba, że walczył z niestrudzoną wytrwałością.
W tym niefortunnym dniu 6-go listopada przebiegł on do pięciuset kilometrów. Lecz noc nadeszła, i ciemnościami pokryła ocean wzburzony. Sądziłem że wyprawie naszej już koniec, i że już więcej nigdy nie zobaczymy zwierzęcia fantastycznego. Omyliłem się.
Na dziesięć, minut przed jedenastą wieczorem, światło elektryczne znowu się ukazało w odległości trzech mil od fregaty, a tak samo było czyste i mocne, jak nocy poprzedzającej.
Narwal zdawał się być, nieruchomym. Może spał strudzony, dozwalając się kołysać falom. Kapitan Farragut postanowił korzystać, z tej sposobności.
Wydal rozkazy. Fregata zwolniła bieg, posuwając, się ostrożnie, aby nie zbudzić czujności swego przeciwnika. Często się zdarza spotkać na pełnym oceanie wieloryby uśpione głęboko, i wtedy łatwo napaść można na nie; Ned-Land nie jednego ubił w taki sposób. Kanadyjczyk stał jak posąg niewzruszony na swem stanowisku, gotów do działania w każdej chwili.
W tej chwili oparty na poręczy przedniego pomostu, zobaczyłem pod sobą Ned-Land’a groźnie wstrząsającego swym niebezpiecznym oszczepem. Dwadzieścia stóp zaledwie dzieliło go od zwierzęcia nieruchomego.