Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/064

Ta strona została przepisana.

Jednym szybkim ruchem, wyciągnął on rękę nagle i wyrzucił oszczep. Słyszałem uderzenie oręża trafiającego jak się zdawało na jakieś ciało twarde.
Światłość elektryczna przygasło naraz; dwa potężne słupy wody spadły w tej chwili na pomost fregaty, a lejąc się jak potok wzburzony z przodu na tył okrętu, przewracały ludzi i porywały wszystko co napotkały na drodze.
Dało się czuć gwałtowne wstrząśnienie — a ja przerzucony przez baryerę, nie mając czasu pochwycić czegośkolwiek, wtrącony zostałem do morza.



VII.

Wieloryb gatunku nieznanego.


Jakkolwiek niespodzianie całkiem upadłem w morze, nie straciłem jednak przytomności.
Zapadłem zrazu na przeszło dwadzieścia stóp głęboko. Jestem dobrym pływakiem — a choć nie mam pretensyi równać się z Byronem i Edgardem Poe, którzy byli mistrzami w tej sztuce, jednak dworna silnemi ruchami wydobyłem się na powierzchnię.
Najprzód oczyma szukałem fregaty. Czy spostrzeżono że mnie brakuje? Czy kapitan kazał spuścić łódkę na morze? czy mogłem spodziewać się ocalenia?
Ciemność głęboka pokrywała wszystko dokoła. Widziałem jak przez mgłę ogromną, czarna masę ucie-