Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/073

Ta strona została przepisana.

Śruba rozbijała fale z matematyczną jednostajnością, wychylając się niekiedy i wyrzucając wodę fosforyczną do znacznej wysokości.
Około czwartej godziny rano, szybkość przyrządu wzrosła tak, że fale silnie nas potrącały; z trudnością przyszło nam się utrzymać. Na szczęście, Ned namacał wypadkiem szeroką obręcz otaczającą górną, część grzbietu, i do tej mocnośmy się przyczepili.
Przeszła nareszcie ta długa noc. Zawodna moja pamięć nie dochowała wszystkich doznanych naówczas wrażeń. Jeden sobie przypomina szczegół, że podczas spokojności na morzu i przy cichym wietrze, niejednokrotnie słyszałem jakieś tony niewyraźne, jakby przelotną harmonię, oddalonemi wywołaną akordami. Jakaż więc była tajemnica tej żeglugi podmorskiej, której wyjaśnienia świat cały szukał napróżno? Jakież istoty przebywały w tym dziwnym statku? Jakież mechaniczne czynniki przenosiły go z miejsca na miejsce, z szybkością tak nadzwyczajną?
Dzień się robił; jeszcze poranne mgły otaczały nas, ale wkrótce rozwiać się miały. Chciałem przystąpić do uważnego zbadania kadłuba, który w górnej swej części formował pewien rodzaj platformy horyzontalnej, kiedym poczuł że się statek zanurzać zwolna poczyna.
— Eh! do tysiąca dyabłów — wrzasnął Ned-Land tupnąwszy nogą w blachę — otwórzcież nam żeglarze niegościnni!
Lecz trudno aby nas usłyszano wśród ogłuszających uderzeń śruby. Na szczęście, ustało zanurzanie się statku.
Nagle dał się słyszeć wewnątrz odgłos gwałtownie odsuwanych zawias. Przez klapę podniesioną