Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/076

Ta strona została przepisana.

kami bez poręczy. Podłoga tego więzienia zasłana była dość grubą warstwą rośliny fornium, co przygłuszało odgłos kroków. Na gołych ścianach nigdzie nie było śladów drzwi ani okien. Conseil idąc z przeciwnej strony, spotkał się ze mną — i powróciliśmy do środka tej kajuty, mającej, jak się zdawało, dwadzieścia, stóp długości, a dziesięć szerokości; wysoką zaś była tak, że Ned-Land pomimo swego ogromnego wzrostu, swobodnie się tam mieścił.
Pół godziny tak upłynęło bez żadnej zmiany, gdy nagle z zupełnej ciemności wzrok nasz przeszedł do światła bardzo natężonego. Więzienie nasze rozwidniło się od jednego razu, to jest: napełniło się światłem tak mocnem i żywem, że z początku znieść tego blasku nie było można. Po białości i natężeniu, poznałem to oświetlenie elektryczne, rodzące w około statku podmorskiego owo zjawisko fosforescencyi. Zamknąłem zrazu oczy mimowolnie, a otworzywszy je potem, spostrzegłem że światło wydobywało się z matowej półkuli, umieszczonej w górnej części kajuty.
— Nareszcie widać coś przecie! — zawołał Ned-Land, który ze swym nożem w ręku stał w postawie odpornej.
— Nie umiej jednak — zauważyłem w sposób antytezy — położenie nasze ciągle jest ciemne.
— Cierpliwości! — odezwał się powolny i spokojny Conseil.
Oświetlenie kajuty pozwoliło mi obejrzeć ją w najdrobniejszych szczegółach. Nic w niej nie było prócz stołu i pięciu stołków. Drzwi ukryte musiały być hermetycznie zamknięte. Żaden szmer nie dochodził do naszych uszu. Wszystko zdawało się martwem we-