Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/078

Ta strona została przepisana.

energię, którą poznać było można z nagłego marszczenia brwi; odwagę nareszcie, bo jego silny i pełny oddech zapowiadał znaczny zasób sił żywotnych.
Dodam jeszcze, że ten człowiek miał minę wyniosłą, że pewny i spokojny wzrok jego odbijał wielkie myśli; a wszystko to razem połączone z jednorodnością wyrażeń w ruchach ciała i twarzy, składała się wedle fizyonomitów, na wytworzenie szczeroty niezaprzeczonej.
Czułem się w obec niego mimowolnie uspokojonym, ztąd wróżyłem dobrze o naszem spotkaniu.
Czy ten człowiek miał trzydzieści pięć lat, czy też pięćdziesiąt, tego dokładnie oznaczyćbym nie umiał. Wzrost miał wysoki, czoło szerokie, nos prosty, usta czysto narysowane, zęby śliczne, ręce delikatne, długie, niezmiernie „pychiczne” używając wyrażenia chirognomonicznego, to jest godne służyć duszy namiętnej. Człowiek ten przedstawiał niezawodnie najcudniejszy typ, jaki mi się kiedykolwiek napotkać zdarzyło. Miał to szczególnego, że oczy jego nieco oddalone jedno od drugiego, mogły jednocześnie ogarnąć prawie czwartą część widnokręgu. Własność ta, sprawdziłem później — wzmagała się jeszcze bystrością wzroku, większą niż posiadał Ned-Land. Gdy ten nieznajomy patrzył na jaki przedmiot, wówczas marszczył brwi, przymrużał szerokie swe powieki, jakby chciał tym sposobem zmniejszyć dla źrenicy rozległość przestrzeni, na którą spoglądał. A cóż to był za wzrok! jakże on zwiększał przedmioty zmalałe przez oddalenie! jak on przenikał te masy wodne, i czytał w głębi oceanów!