Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/083

Ta strona została przepisana.

— O! — rzekł Conseil — są natury tak niedomyślne!…
Gdy domawiał tych słów, drzwi się otworzyły. Wszedł posługacz niosący dla nas odzież: kamizelki i spodnie do żeglugi morskiej przydatne, zrobione z materyi, której gatunku rozpoznać nie mogłem. Z pośpiechem ubraliśmy się, a posługacz tymczasem, niemy może i głuchy nawet, ustawił stół i płożył na nim trzy nakrycia.
— A, to już coś na seryo — rzekł Conseil i wcale się nieźle zaczyna.
— Eh do dyabła! — mruknął gniewliwy oszczepnik — cóż my tu jeść możemy? wątróbkę żółwią, polędwicę z rekina i befsztyk z psa morskiego!
— Zobaczymy — odpowiedział Conseil.
Półmiski przykryte srebrnemi pokrywami, symetrycznie ustawione na stole, czekały na nas. Usiadłszy, poznaliśmy że mamy do czynienia z ludźmi ucywilizowanymi — i gdyby nie zalewające nas światło elektryczne, sądziłbym że się znajduję w jadalnej sali hotelu Adelphi w Liverpoolu, albo Grand-Hôtel w Paryżu. Jednakże dodać muszę, że chleba i willa brakowało zupełnie. Woda była czysta i świeża, ale to zawsze woda tylko — co wcale nie przypadało do smaku Ned-Landowi. Pomiędzy potrawami jakie nam podano, poznałem różne ryby delikatnie przyrządzone — lecz o niektórych daniach nic nie umiałem powiedzieć, a to tak dalece, że nie umiałbym oznaczyć czy one należą, do królestwa zwierzęcego, czy też roślinnego. Co do nakrycia, to było i wytworne i gustowne. Łyżki, widel-