Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/088

Ta strona została przepisana.

wał się w takiej od Abrahama Lincolna odległości, że widzieć go ztamtąd było można.
— Tak jest, mości Land, to było jego oddychanie.
— Panie Aronnax, nie mogę zmiarkować która godzina, lecz zdaje mi się że to już pora obiadu!
— Obiadu? powiedz raczej śniadaniu, mój zacny przyjacielu, bo o ile miarkuję, wczoraj już minęło.
— Coby nas przekonywało — wtrącił Conseil, że spaliśmy dwadzieścia cztery godzin.
— I mnie się tak zdaje — odpowiedziałem.
— Oto się spierać nie myślę — odrzekł Ned-Laud. — Lecz obiad czy śniadanie… mógłby już coś przynieść sługa okrętowy.
— Mógłby przynieść jedno i drugie razem — dodał Conseil.
— Tak jest — wtrącił Kanadyjczyk — mamy prawo do dwóch jedzeń, i co do mnie, zaręczam że dam im radę.
— Czekajmy — odpowiedziałem. — Widocznie nie mają tu zamiaru głodem nas umorzyć, bo pocoby nam dawali wczoraj obiad.
— Czy tylko nie mają zamiaru nas utuczyć — zauważył Ned.
— Ale gdzież tam — odrzekłem — nie wpadliśmy przecie w ręce kannibala.
— Z jednego zdarzenia sądzić nie można — rzekł Kanadyjczyk całkiem seryo. — Kto wie, czy ci ludzie nie są oddawna pozbawieni świeżego mięsa; a, w takim razie, trzy zdrowo i dobrze zbudowane indywidua, jak pan profesor, jego służący i ja…
— Pozbądź się tych myśli panie Land — rzekłem do oszczepnika — a co najważniejsza, nie bierz tego za