Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/092

Ta strona została przepisana.

nie kierowany, wymagał widocznie znacznej liczby ludzi do swej obsługi, a więc na wypadek walki mielibyśmy do czynienia z licznymi przeciwnikami. Zresztą trzeba było najprzód być wolnymi, a myśmy byli zamknięci i nie widziałem sposobu wyjścia z celi hermetycznej. Jeśli dziwny dowódzca tego statku chciał zachować tajemnicę, co zdawało się prawdopodobnem, to nie pozwoli nam działać swobodnie na pokładzie swojego okrętu. Jeśli zaś gwałtem nas się pozbędzie, to gdzież nas wyrzuci, kiedy i na jaki kawałek ziemi? Wszystko można było przypuszczać, i chyba tylko jeden oszczepnik mógł mieć nadzieję odzyskania wolności.
Widziałem, że i Ned-Landa myśl pracuje.
Zaczynał powoli kląć, a ruchy jego coraz groźniejsze były. Wstawał, chodził jak zwierz dziki w klatce, bił o ścianę pięściami i nogami, a czas płynął swoją drogą, głód coraz silniej uczuwać się dawał, sługa zaś okrętowy nie przybywał. Jeśli nie miano nic złego nam zrobić, to postępowanie takie z nami było bardzo niewłaściwe.
Ned-Land dręczony wymaganiami swego olbrzymiego żołądka, zapalał się coraz więcej i obawiałem się, aby pomimo danego mi słowa, nie wybuchnął przy zetknięciu się z ludźmi załogi.
Taki stan trwał jeszcze przez dwie godzin; gniew Ned-Lanaa wzrósł do strasznych rozmiarów. Wołał, krzyczał, ale napróżno. ściany żelazne były głuche. Nie słyszałem nawet najmniejszego szmeru z zewnątrz, jakby na statku wszyscy wymarli. Nie poruszał się on, bo czułbym drżenia jego szkieletu pod działaniem