Pan wód.
Mówił to dowódzca statku.
Na te wyrazy Ned-Land podniósł się nagle. Służący okrętowy o mało co nie zduszony, wyszedł chwiejąc się, na znak swego pana, a taka była władza dowódzcy na jego okręcie, że człowiek tamten najmniejszym ruchem nie śmiał zdradzić swej niechęci do Kanadyjczyka. Conseil zaciekawiony mimowolnie, a ja oniemiały, czekaliśmy w milczeniu na rozwiązanie tej sceny. Dowódzca oparty o róg stołu, z rękami na piersi skrzyżowanemi, przypatrywał się nam z głęboką uwagą. Czy wahał się mówić? czy żałował tych kilku wyrazów wymówionych po francuzku? Tak można było sądzić.
Po kilku chwilach milczenia, którego nikt z nas przerywać nie miał zamiaru, rzekł głosem spokojnym i przejmującym:
— Panowie, umiem zarówno dobrze po francuzku, po angielsku, po niemiecku i po łacinie. Mogłem więc odpowiedzieć wam przy pierwszem zaraz widzeniu się z wami, lecz chciałem was najprzód poznać, a potem zastanowić się. Wasze czterokrotne zupełnie zgodne opowiadanie wczorajsze, upewniło mnie co do tożsamości osób waszych. Wiem teraz, że przypadek postawił wobec mnie pana Piotra Aronnaxa, profesora historyi naturalnej w muzeum paryzkiem, mającego misyę naukową zagraniczną; Conseila jego służącego i Ned-Landa Kanadyjczyka z pochodzenia, oszczepnika na