— A ci muzycy? — rzekłem, wskazując na partycye Webera, Rossiniego, Mozarta, Beethovena, Haydna, Meyerbeera, Herolda, Wagnera, Aubera, Gounoda i wielu innych, rozrzuconych na wielkich rozmiarów fortepianie i organie zarazem, zajmującym jednę ścianę salonu.
— Ci muzycy — odpowiedział kapitan — są to współcześni orfeusze, bo różnice chronologiczne zacierają się we wspomnieniu zmarłych, a ja zamarłem, panie profesorze, tak samo jak twoi przyjaciele, którzy spoczywają na sześć stóp pod ziemią.
Kapitan Nemo zamilkł i zdawał się być głęboko pogrążonym w swojej zadumie; żywo wzruszony patrzyłem na niego, rozbierając w milczeniu dziwne zmiany jego fizyonomii. Wsparty na łokciach o kosztowny stolik mozajkowy, nie widział mnie, albo też zapomniał o mojej obecności; szanowałem tę zadumę, i przepatrywałem zbiór ciekawości bogacących salon.
Obok dzieł sztuki, rzadkości przyrody ważne zajmowały miejsce. Były to głównie rośliny, muszle i inne produkcye oceanu, które zapewne poznajdywał kapitan osobiście. W pośrodku salonu wodotrysk oświecony światłem elektryczem, spadał do zbiornika utworzonego z olbrzymiej trydakny. Muszla ta należąca do największego z mięczaków bezgłowych, miała brzegi ślicznie ufalowane, a obwód jej wynosił około sześciu metrów, była więc znacznie większa niż owe piękne trydakny, które Rzeczpospolita Wenecku darowała Franciszkowi I-mu, a które ten monarcha złożył w kościele świętego Sulpicyusza w Paryżu, gdzie z nich zrobiono dwie olbrzymie kropielnice.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/111
Ta strona została przepisana.