Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/143

Ta strona została przepisana.

Ned-Land tymczasem nie należąc do konchyliologów, dopytywał się o moje widzenie z kapitanem Nemo. Dowiadywał się czy odkryłem zkad dowódzca pochodził, dokąd dążył, do jakich głębin ciągnął nas za sobą; słowem zadawał mi tysiące pytań, na które nie mogłem nadążyć odpowiadać. Opowiedziałem mu wszystko co o nieznajomym wiedziałem, albo raczej czego nie wiedziałem, i zapytałem z kolei co też on słyszał lub widział.
— Nic nie widziałem, nic nie słyszałem — odpowiedział Kanadyjczyk. Nie spostrzegłem nawet załogi na tym statku; czyżby ona miała być także elektryczną?
— Elektryczną!
— Doprawdy, takby prawie można myśleć. Ale pan, panie Aronnax, któremu nigdy nie brak pomysłu, możesz mi powiedzieć wielu też ludzi może być na statku: dziesięciu, dwudziestu, piećdziesięciu, stu?
— Nie umiem ci odpowiedzieć, mości Land. Zresztą wierz mi, pozbądź się przynajmniej na teraz, myśli opanowania Nautilusa, lub ucieczki. Nie jeden chętnie zgodziłby się na położenie w którem się znajdujemy, aby tylko odbyć przejażdżkę w pośród tych cudów. To też siedźmy spokojnie i starajmy się widzieć co się wokoło nas dzieje.
— Widzieć! — zawołał oszczepnik — ależ właśnie nic nie widać, i nigdy nie będzie nic widać w tej blaszanej kozie! Płyniemy jak ślepi…
Zaledwie Ned-Land wymówił te słowa, gdy ciemność nagle nas ogarnęła, ale to ciemność w calem znaczeniu tego wyrazu. Sufit świetlny zagasł z taką, szybkością że uczułem przytem w oczach wrażenie bólu, podobne do całkiem przeciwnego wrażenia jakiego