Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/145

Ta strona została przepisana.

cznych, zdaje się słabnąć dopiero na głębokość trzystu metrów. Ale w tym żywiole płynnym otaczającym Nautilusa, blask elektryczny rozlewał się w łonie samychże fal. Możnaby powiedzieć że to nie była woda oświetlona, ale światło płynne.
Jeśli przyjmiemy hypotezę Ehremberga, który wierzy w fosforyczne oświetlenie głębin podmorskich, musimy przyznać że natura zachowała dla mieszkańców morza najcudowniejszy widok, o którym dopiero mogłem sądzić patrząc na tysiączne gry tego światła. Z każdej strony statku miałem otwarte okno na te niezbadane dotąd odchłanie. Jasność zewnętrzna odbijała od ciemności salonu, a my patrzyliśmy przez ten czysty kryształ, niby przez szyby olbrzymiego akwarium. Nautilus zdawał się stać na miejscu. Powodem tego złudzenia był brak punktów stałych. Czasem jednakże, smugi wody prutej przez ostrogę statku, uciekały przed naszemi oczami z niesłychaną szybkością. Oczarowani, uklękliśmy przed szybami i nikt jeszcze nie przerwał milczenia, kiedy Conseil wyrzekł:
Chiałeś widzieć przyjacielu Ned, patrzże teraz.
— Ciekawe! ciekawe! — mówił Kanadyjczyk, który zapominając o gniewie i o projektach ucieczki, poddawał się nieprzepartemu urokowi; możnaby z dalszych stron przywędrować, ażeby coś podobnego zobaczyć!
— Ach! — zawołałem — pojmuję życie tego człowieka! Stworzył sobie świat oddzielny, który go darzy niezrównanemi cudami!
— A ryby? — zagadnął Kanadyjczyk. — Nie widzę jakoś ryb.
— I cóż cię one obchodzą przyjacielu Ned — odrzekł Conseil — kiedy się na nich nie znasz.