Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/157

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz 17-go listopada zbudziwszy się, poczułem że Nautilus stoi całkiem nieruchomy. Ubrałem się żywo, i poszedłem do dużego salonu.
Zastałem kapitana Nemo, który tu na mnie czekał; powstał, ukłonił się i zapytał czy zechcę mu towarzyszyć.
Ponieważ nie napomknął ani słówka o naszem ośmiodniowem niewidzeniu się, więc i ja też nie wspominając nic o tem, odpowiedziałem poprostu, żem gotów z towarzyszami na jego usługi.
— Ośmielę się tylko — dodałem — zadać panu jedno pytanie.
— Pytaj, panie Aronnax, a jeżeli będę mógł to ci odpowiem.
— A więc kapitanie, jakim sposobem zerwawszy wszelkie stosunki z ziemią, posiadasz pan lasy na wyspie Crespo?
— Panie profesorze — odrzekł kapitan — lasy które posiadam, nie potrzebują od słońca ani światła ani ciepła. Nie mieszkają w nich ani lwy, ani rysie, ani tygrysy, ani jakiekolwiek zwierzęta czworonożne. Ja sam tylko je znam; dla mnie tylko jednego one rosną. Nie są to lasy ziemskie, ale podmorskie.
— Lasy podmorskie! — zawołałem.
— Tak, panie profesorze.
— I chcesz pan mnie do nich zaprowadzić?
— Właśnie.
— Pieszo?
— I suchą stopą.
Polując.?
— Polując.
— Z bronią w ręku?