Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Ale jak wyjdziemy?
— Zobaczysz pan.
Kapitan Nemo włożył głowę w metalową banię. Conseil i ja zrobiliśmy to samo, słysząc jak Kanadyjczyk życzył nam szyderczo „szczęśliwych łowów“. Górna część naszej odzieży zakończona była podziurkowanym miedzianym kołnierzem, do którego przyśrubowywał się metalowy szyszak. Trzy wycięte w nim otwory, opatrzone grubemi szkłami, dozwalały widzieć w każdym kierunku, obracając tylko głowę wewnątrz bani. Po przymocowaniu takowej jak należy, przyrządy Rouquayrol’a zaczęły natychmiast działać, i co do mnie, oddychałem zupełnie dobrze.
Z lampą Ruhmkorffa zawieszoną u pasa i fuzyą w ręku, gotów byłem do drogi. Wyznam jednak otwarcie, że w tem ciężkiem odzieniu i przykuty do pomostu ołowianemi podeszwami, nie zdołałbym postąpić kroku.
Ale wypadek ten był przewidziany, poczułem że mnie popchnięto do małego, przyległego do szatni pokoiku. Towarzysze moi również popychani postępowali za mną. Usłyszałem jak się zamknęły za nami drzwi opatrzone w szczelne zasuwy i ogarnęła nas głęboka ciemność.
Po kilku minutach, obiło mi się o uszy przeraźliwe świśnięcie. Uczułem wrażenie zimna posuwające się od stóp do piersi. Oczywiście, wpuszczono za pomocą rury z zewnątrz statku wodę, która zalewając nas, napełniła wkrótce cały pokój. Wówczas otworzyły się drugie drzwi w boku Nautilusa i ujrzeliśmy blade półświatło. Za chwilę potem, stąpałem po dnie morskiem.