Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/183

Ta strona została przepisana.

tilusa wymawiał swój codzienny frazes. Przyszło mi potem na myśl, że ta formuła stosowała się zapewne do stanu morza, albo raczej to miała znaczyć: „Nic nie widać”. W istocie ocean był pusty. Ani śladu żagla na widnokręgu. Wyspa Crespo zniknęła podczas nocy. Morze pochłaniając wszystkie barwy pryzmatu, z wyjątkiem niebieskich promieni, odbijało te ostatnie we wszystkich kierunkach, przybierając świetny kolor indygo. Rodzaj mory o szerokich pasach, rysował się regularnie na falistej powierzchni.
Podziwiałem ten wspaniały widok oceanu, kiedy ukazał się kapitan Nemo. Zdawał się nie spostrzegać mojej obecności, i zaczął cały szereg obserwacyj astronomicznych. Ukończywszy je, oparł się o klatkę latarni, i długo blądził wzrokiem po falach oceanu.
Tymczasem ze dwudziestu majtków z Nautilusa, tęgich i dobrze zbudowanych ludzi, weszło na platformę. Przyszli wyciągnąć sieci założone w nocy. Marynarze ci należeli widocznie do różnych narodowości, chociaż u wszystkich dostrzegłem typ europejski. Poznałem nie myląc się wcale, Irlandczyków, Francuzów, kilku Słowian, Greka i Kandyotę. Zresztą, ci ludzie skąpili zwykle słów, i używali między sobą tego dziwnego narzecza, którego pochodzenia nie mogłem się nawet domyśleć. Musiałem więc powtrzymać się od zapytywania ich o cokolwiek.
Sieci wyciągnięto na pokład. Byłto rodzaj sieci z matnią, podobnych do tych jakich używa się na brzegach normandzkich: szerokie sakwy utrzymane otworem za pomocą pływającego drąga, i łańcuszka przeciągniętego przez niże oczka. Takie sakwy w ten sposób ciągnięte na żelaznych podkładach, wy-