Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Patrz pan na ten ocean, profesorze. Czy nie jest on obdarzony prawdziwem życiem. Czy nie podlega gniewom i czułości? Wczoraj zasnął, za naszym przykładem; dziś budzi się po spokojnej nocy.
Ani „dzień dobry,“ ani „dobry wieczór“. Czy nie wyglądało to, jak gdyby ta dziwna osobistość prowadziła ze mną dawniej zaczętą rozmowę?
— Patrz pan — mówił dalej — budzi się pod pieszczotami słońca! odżyje znowu swojem dziennem życiem! Zajmujące to zaprawdę studyum, śledzenie żywotności jego organizmu. Ocean ma puls: arterye, cierpi swoje spazmy, i chętnie przyznam słuszność Mauremu, który w nim odkrył krążenie tak prawdziwe, jak krążenie krwi u zwierząt.
Widocznie że kapitan Nemo nie żądał odemnie żadnej odpowiedzi, a mnie wydało się niepotrzebnem częstować go takiemi frazesami, jak „w istocie,“ „zapewne.“ lub „masz pan słuszność“. Mówił do siebie, robiąc długie między okresami przestanki. Byłoto głośne rozmyślanie.
— Tak — mówił — ocean posiada istotne krążenie, dla wywołania którego dość było Stwórcy wszech rzeczy, rozproszyć w nim cieplik, sole i żyjątka. W istocie, cieplik stwarza rozmaite gęstości, które są powodem prądów i przeciwprądów. Parowanie, żadne w okolicach krańcowo-północnych, nader silne w strefach równikowych, wytwarza ciągłą wymianę wód zwrotnikowych i biegunowych. Prócz tego odkryłem prądy z góry na dół, i z dołu do góry, stanowiące proces oddychania oceanu. Widziałem kulkę wody morskiej, rozgrzaną u powierzchni, spadająca do głębin; tam kulka ta dochodziła do maximum swej gęstości,