Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Nie lękaj się panie Arollnax — odrzekł Kanadyjczyk — i płyń pan ostro! Potrzeba mi tylko dwudziestu pięciu minut, by poczęstować pana przyrządzoną na mój sposób potrawą.
O godzinie wpół do dziesiątej, czółno Nautilusa zatrzymało się zwolna na piaszczystym brzegu, przebywszy szczęśliwie wał koralowy, otaczający wyspę Gueboroar.



XXI.

Parę dni na lądzie.


Wysiadając na ląd, doznałem dosyt żywego wzruszenia. Ned probował ziemi nogą, jakby jej nie ufał. A jednak, podług wyrażenia kapitana Nemo, dopiero od dwóch miesięcy byliśmy „pasażerami” na Nautilusie — to jest, mówiąc otwarcie, w niewoli u jego dowódzcy.
W kilka minut byliśmy już na strzał karabinowy oddaleni od brzegu. Grunt był jak się zdawało, utworzony z samych tolpi (madrepory — rodzaj polipów), ale niektóre łożyska wyschłych strumieni posiane granitowemi odłamkami, wskazywały na formacyę gruntu pierwotną. Wspaniałe lasy zakrywały nam widnokrąg: ogromne ich drzewa, niekiedy na dwieście stóp wysokie, spojone się zdawały z sobą plecionkami lianów, wyglądającemi jak napowietrzne łóżka wiszące, kołyszące się za powiewem wiatru. Były tam mimozy, fikusy, casuariny, palmy, wszystko bujne i liczne, a po-