który o ile wiedziałem, Malajczykowie nazywają „abru,“ to ignamami przewybornego gatunku.
Nadźwigaliśmy się dobrze nimeśmy przybyli do łodzi! Ned-Land nie był zadowolony z tych zapasów. Los mu jednak sprzyjał, bo prawie już na wsiadaniu spostrzegł gromadę drzew wysokich na dwadzieścia pięć stóp, do trzydziestu, z rodzaju palm. Drzewa te równie cenne jak chlebowe, uważane są za jedne z najpożyteczniejszych na wyspach Malajskich. Byłyto drzewa wydające sago; rosną one bez uprawiania, a mnożą się jak morwy, przez nasienie albo przez latorośle.
Ned-Land umiał sobie radzić z temi drzewami: ujął siekierę, a działając nią sprawnie i silnie, powalił wkrótce parę drzew sagowych. Że owoc był dojrzały, znać było po białym proszku pokrywającym drzewo. Patrzyłem na jego robotę okiem naturalisty raczej, niż zgłodniałego. Zdejmował naprzód z każdego pnia pas kory grubej na cal, pod którą była tkanka długich włókien pokrywająca rodzaj mączki kleistej. Właśnie ta mączka jest sago, ktorem się głównie żywi się ludność Malajczyków.
Na razie musiał Ned-Land poprzestać na porąbaniu pni, jakby na drzewo do palenia, na potem zostawiając sobie wydobycie maczki, oddzielenie jej od włókien, przez wyciśnięcie w jakiej tkaninie, wysuszenie na słońcu, i na stwardnienie w formach.
Nareszcie o piątej pod wieczór, władowawszy do łodzi nasze bogactwo, popłynęliśmy ku naszej pływającej gospodzie, do której przybyliśmy w pół godziny. Nikt nie wyszedł na nasze przyjęcie — jakby ogromny cylinder z blachy żelaznej, nikogo żywego
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/219
Ta strona została przepisana.