Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/225

Ta strona została przepisana.

mieszkańców „bari-outang.” Ned pyszny ze swej zdobyczy, która w samą porę się zjawiła by nam dostarczyć kotletów, oczyścił go szybko, wypaproszył, i zrobił z półtuzina kotletów, które miano usmażyć wieczorem. Poczem puściliśmy się na dalsze polowanie, w którem Ned i Conseil mieli się jeszcze odznaczyć.
Bobrując po krzakach, wystraszyli gromadę Kangurów, uciekających na swych sprężystych nogach. Ale kule spieszniej lecą niż zwierzęta.
— A to mi dopiero zwierzęta — wołał Ned zapalając się powodzeniem myśliwskiem — szczególniej gdy odpowiednio przyrządzona! Nautilus będzie zaopatrzony przyzwoicie. Dwa, trzy, pięć! Otóż zjemy wszystko sami, a tamtym durniom figa!
Rozradowany Kanadyjczyk gotów był wybić całe stado, ale za wiele gadał. To też nie zdobył więcej jak dwanaście sztuk tych zwierząt „workowatych.” Byłyto małe zwierzątka z rodzaju „kanguro-królików” mieszkających zwykle w wydrążeniach drzew, a szparkich nadzwyczajnie. Najlepsze do jedzenia są te, których wielkość jest średnia.
Zachwyceni byliśmy rezultatem naszego polowania. Ned rozradowany, zamierzał powrócić znów jutro na tę czarodziejską wyspę, bo chciał z niej zabrać wszystko co miało cztery nogi, a dało się jeść. Ale nie liczył na wypadki.
O szóstej wieczorem powróciliśmy na brzeg; łódź nasza stała gdzieśmy ją zostawili, a Nautilus jakby długa skała, leżał na morzu o jakie dwie mile od brzegu. Ned wziął się do wielkiej sprawy, do przyrządzania obiadu — a znał się na tem wybornie.