na ostrożności, bo jak mi się zdaje, dowódzca nasz nie myśli o tem. A teraz do roboty.
Przez dwie godziny pilnej czynności, nic nie znaleźliśmy osobliwego. Wydobywaliśmy aurikule, harty, melanie wieżyczkowate, i najpiękniejsze jakie dotąd widziałem młoty. Dostało się też nam nieco zwierzokrzewów z gatunku holoturyj, muszel perłowych i półtuzina małych żółwi, któreśmy do kuchni ogólnej oddali.
Ale gdym się tego najmniej spodziewał, spotkałem coś cudownego, a właściwie mówiąc kalectwo naturalne rzadko spotykane. Conseil zdziwił się gdy wyciągnąwszy dragę pełną muszli dosyć pospolitych, zobaczył że ja nagle zapuściłem rękę w sieć, wydobyłem jakąś muszlę z okrzykiem najdonośniejszym jaki wydać może gardło człowiecze, okrzykiem konchylijologa.
— Co się im stało, — zapytał zdziwiony — czy ich co ugryzło?
— Bynajmniej mój drogi, ale dałbym palec za to com znalazł.
— A cóż to takiego?
— Oto ta muszla — rzekłem, pokazując mu tryumfalnie moją zdobycz.
— Ależ to poprostu mięczak oliva. — I zaczął wymieniać swoje termina klasyfikacyjne.
— Tak, tak, to oliva; ale patrz, zamiast być skręcony z prawej strony ku lewej, skręcony jest od lewej ku prawej.
— Czy to być może?
— Tak, mój kochany, jest to muszla lewa.
— Lewa! — powtórzył Conseil z bijącem sercem.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/232
Ta strona została przepisana.