Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/237

Ta strona została przepisana.

— Co wasz d’Urville zrobił na powierzchni morza — mówił kapitan Nemo — to ja czynię wewnątrz oceanu, a łatwiej i kompletniej od niego. Jego okręty: Astrolab, Gorliwa, tłuczone ciągle huraganami, nie mogą być porównane z Nautilusem, w którym jest spokojny gabinet dla uczonego, i stanowisko prawdziwe wśród wód.
— A jednak — odparłem — jest niejakie podobieństwo między korwetami d’Urvilla i pańskim statkiem.
— A to jakie, panie Aronnax.
— Bo i Nautilus osiadł na mieliźnie.
— Nie osiadł na mieliźnie, panie profesorze — odrzekł, zimno kapitan — bo Nautilus jest do tego, żeby osiadał na dnie morskiem, a ja nie podejmę prac, niesłychanych i wysileń, jakie podjąć musiał d’Urville, aby spłynąć na wodę. Jego okręty o mało co nie zginęły, mój nie jest nawet zagrożony. Jutro więc, w dniu naprzód wskazanym, w godzinie oznaczonej, przypływ wody podniesie nas nieznacznie i znów puścimy się na żeglugę przez morza.
— Ani wątpisz kapitanie…
— Tak, jutro — dodał kapitan powstając — jutro o godzinie drugiej minucie czterdziestej z południa, Nautilus spłynie bez uszkodzenia, i opuści cieśninę Torreadzką.
Wyrzekłszy te słowa sucho, ukłonił mi się kapitan lekko, co znaczyło że mam odejść; poszedłem do mej kajuty. Zastałem tam Conseila, ciekawego mej rozmowy z kapitanem.
— Mój kochany — powiedziałem mu — kapitan bardzo ironicznie przyjął moje zawiadomienie, że Nauti-