Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/239

Ta strona została przepisana.

— Zabieramy się do drogi — rzekł.
— Ach! — wykrzyknąłem lekko.
— Kazałem otworzyć wejście na pokład.
— A Papuanie?
— Papuanie? — odpowiedział kapitan wzruszając nieco ramionami.
— Gotowi wejść do wnętrza statku.
— A to jak?
— Przez wejście które pan każesz otwierać.
— Panie Aronnax, niekoniecznie można wejść do Nautilusa choć otwory nie są zamknięte.
Wytrzeszczyłem oczy na kapitana.
— Pan mnie nie rozumie? — zapytał.
— Nie rozumiem — odpowiedziałem.
— No, to pan zobaczysz.
Poszedłem ku głównym schodom. Już tam byli Conseil i Ned-Land i przyglądali się ciekawie co to będzie, gdy wejście zostanie otwarte; z zewnątrz słychać było wrzaski przeraźliwe i nawoływania.
Gdy odsunięto pokrywy, pokazało się ze dwadzieścia strasznych postaci. Ale zaraz pierwszy krajowiec który położył rękę na poręczy schodów odrzucony został niewiem jaką siłą i uciekł krzycząc w niebogłosy, wyłamując się w kształty potworne. Dziesięciu innym, którzy wejść próbowali, to samo się stało.
Conseil był zachwycony. Gwałtowniejszej natury Ned-Land nie mógł wytrzymać na miejscu, i rzucił się ku schodom. Ale gdy schwycił się poręczy, wywróciło go coś natychmiast.
— Do tysiąca szatanów! — zawołał, piorun we umie uderzył!