Te jego wyrazy objaśniły mi wszystko. To już nie była poręcz, ale sztaba metalowa naelektryzowana: kto się jej dotknął, musiał doznać strasznego wstrząśnienia — a byłoby ono śmiertelne, gdyby był kapitan Nemo puścił cały swój strumień elektryczności. Śmiało można było powiedzieć, że kapitan odgrodził się od napastników nieprzebytą siecią elektryczną.
Przerażeni Papuanie umknęli, a my śmiejąc się na pół, uspakajaliśmy i tarli biednego Ned-Landa klnącego jak potępieniec.
Tymczasem Nautilus wzniesiony ostatniemi przybywającemi falami, wzniósł się ze swego koralowego łoża, właśnie o czterdziestej minucie na trzecią, jak kapitan zapowiedział. Śruba uderzała wodę ze wspaniałą powagą. Szybkość statku zwiększała się stopniowo, i płynąc po wierzchu wód, opuścił nieuszkodzony niebezpieczne mielizny cieśniny Torreadzkiej.
Aegr i Somnia.
Nazajutrz 10-go stycznia Nautilus zapuścił się pod powierzchnię morza i płynął z uderzającą szybkością, mogącą wynosić trzydzieści pięć mil na godzinę. Obroty śruby były tak śpieszne, że nie mogłem ich dojrzeć ni policzyć.
Kiedym sobie pomyślał, że ów cudowny czynnik elektryczny dawał statkowi nietylko światło, ruch, cie-