Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/241

Ta strona została przepisana.

pło, ale i bronił go jeszcze od napaści zewnętrznych, zamieniał go w świętą niejako arkę, której żaden bezcześnik nie mógł dotknąć, żeby nie został piorunem rażony – podziwienie moje nie miało granic, i przenosiło się z dzieła na jego twórcę
Posuwaliśmy się prosto ku zachodowi, i 11-go stycznia minęliśmy przylądek Wessla, położony pod 135° długości, a 10° szerokości północnej, tworzący wschodni cypel zatoki Karpentaryjskiej. Skały podwodne były tu jeszcze liczne ale rzadziej rozrzucone, i wskazane na mapie z największą ścisłością. Nautilus ominął z łatwością ławice Monej zawracając na prawo, a skały Wiktoryi biorąc się na lewo – jedne i drugie leżące pod 130° długości, a na tym samym dziesiątym równoleżniku któregośmy się starannie pilnowali:
Dnia 13-go stycznia przybyliśmy na wody otaczające wyspę Timor, leżącą pod 122° długości. Wyspą tą, mającą tysiąc sześćset dwadzieścia pięć mil powierzchni, rządzi radża którego książęce plemie zowie się potomstwem krokodylów – zatem ma najznakomitszy początek, do jakiego ludzka istota może mieć pretensyę. To też starożytni jego przodkowie łuszczką pokryci, swobodnie sobie polują w rzekach wyspy. Protegowani, pieszczeni, szanowani, żywieni, dostają w ofierze młode dziewczęta do pożarcia. Biada cudzoziemcowi, któryby się poważył podnieść rękę na ten święty ród jaszczurczy.
Ale Nautilus nie miał nic do czynienia z temi potworami. To też patrzyliśmy na wyspę tak długo tylko, dopóki pomocnik kapitana nie zdjął jej położenia. Równie przelotnie oglądaliśmy wysepkę Rotti, do tej