Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/246

Ta strona została przepisana.

iskrzenie się, czyniło dla oczu wrażenie tła świetlnego, przeszywanego ognistemi pociskami; światło zamieniało się w cień, tam gdzie żadnego cienia nie było. Nie byłoto już łagodne promieniowanie naszego zwyczajnego na statku światła; była tam potęga niezwykła i ruch niezwyczajny! Widać było, że to światło żyje.
Żyło istotnie, bo było to nagromadzenie niezliczonych wymoczków morskich, wielkości ziarnka prosa; kuleczek materyi przezroczystej opatrzonych mackami nitkowatemi, których naliczono aż dwadzieścia pięć tysięcy sztuk w trzydziestu centymetrach kubicznych wody (nieco więcej jak ósma część kwaterki). Światło ich zwiększało się jeszcze światłem właściwem meduzom, gwiazdom morskim, aureliom, pholadom i innym zwierzokrzewom fosforyzującym — migocącem w tłustości istot organicznych, rozłożonych wodą morską, a może i wydzielinach (mucus) rybich.
Nautilus długo pływał po tych błyszczących falach, a myśmy się dziwili widząc wielkie zwierzęta morskie igrające w nich, niby bajeczne salamandry. Patrzeliśmy na pogrążone w tym nieparzącym płomieniu zwinne i zgrabne delfiny, te niestrudzone pajace morza — żaglowce na trzy łokcie długie, te poprzedniki burzy, i których groźne miecze dotykały niejednokrotnie okien salonu. Pokazywały się także ryby mniejsze, np.: rogatnice różnego rodzaju, makrele, likorny, i pełno innych kreślących przelotne rysy w rozświeconych wodach.
Czarodziejski był ten olśniewający widok. Być może, że jaka przypadłość atmosferyczna powiększała wydatność tego zjawiska — może burza się zbierała na powierzchni wód; ale, w tej głębokości kilku me-