— I ja jestem lekarzem — odpowiedziałem nakoniec — i długo praktykowałem nim przeszedłem do muzeum.
— To dobrze.
Wyraźnie zadowolniony był z mej odpowiedzi; ponieważ jednak nie wiedziałem do czego on chce prowadzić, czekałem aż mnie się znów o coś zapyta, postanawiając odpowiadać według okoliczności.
— Panie Aronnax — rzekł kapitan — czybyś pan nie zgodził się wziąść w opiekę jednego z moich ludzi?
— To tu jest kto chory?
— Jest.
— Gotów jestem iść za panem.
— Chodź pan.
Wyznaję że serce mi biło. Nie wiem dla czego, ale zdawało mi się że choroba człowieka na pokładzie, musiała być w związku z tem co zaszło wczoraj — a ta tajemnica zajmowała mne tyle przynajmniej co i chory.
Kapitan poprowadził mnie na tył Nautilusa, i zawiódł do kajuty położonej tuż obok izby majtków. Człowiek mogący mieć około czterdziestu lat leżał tam na łóżku; twarz jego oznaczała energię, a ród anglosaksoński cechował ją swym typem.
Schyliłem się nad nim. Nie był on zwyczajnie chory, bo był ranny; głowa jego obwinięta w zakrwawioną bieliznę, spoczywała na dwóch poduszkach. Gdym odwiązywał bandaże, chory patrzył na mnie swemi wielkiemi oczami, ale ani syknął.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/254
Ta strona została przepisana.